Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ani razu nie obejrzała się za nim. Twarz miała spokojną a nawet wesołą. Z jakąś młodą mężatką zamieniła kilka spojrzeń nader wymownych i słodko się uśmiechnęła.
Podkomorzyc jak cień posuwał się za nią z tyłu. Przy każdem próżnem krześle stawał, jakby chciał przy niéj usiąść. Pułkownikowa mijała jedno krzesło po drugiem, jakby naumyślnie chciała zgubić swego towarzysza. Ten jednak nie był dzisiaj do zgubienia. Przesuwał się zręcznie pomiędzy szerokiemi spódnicami, omijał w drodze stojące krzesła i zawsze był blisko pułkownikowéj. Nawet kilka pań, które do niego przemówiły, nie mogły go przytrzymać. Odpowiedział krótko, uśmiechnął się i poszedł daléj. Nawet z panną Aliną, która widocznie coś mu powiedzieć chciała, sprawił się tak krótko, że to najbliższyeh sąsiadów zadziwiło. Alina strzeliła za nim rozgniewanem okiem, co jednak Hektora bynajmniéj nie gniewało.
Wszystko to uważał dobrze podczaszyc. Na twarzy jego było widać zadowolenie.
Wreszcie stanęła pułkownikowa przy jednem próżnem krześle. Bokiem spojrzała na lewo i usiadła. Przy niéj usiadł podkomorzyc. Pułkownikowa przyjęła to obojętnie, przemówiła kilka słów do niego i zwróciła się na prawo.
Podczaszyc usiadł na przeciwko, gdzie go zasłaniały