Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

néj kanapie! rzeki do znajomego, wskazując oczami na podkomorzyca.
— Patrzałem już na tę sielankę, odparł znajomy, i dla tego przychodzę do pana, bo widziałem że i pan obserwujesz...
— Ciekawy jestem, coś pan w téj sielance obaczył?... Czy Dorydę czy Alcimadurę?
Parbleu! Któżby śmiał pułkownikową porównać z Alcimadurą? Nie była nią jak miała lat szesnaście, nie będzie nią przecież gdy czterdziesty krzyżyk wlazł na plecy... Ale jak się ta kobieta dobrze trzyma! Wcale jeszcze nie źle wygląda!
— Wieczorem... przyznaję, ale w dzień widać, że nielitościwy ząb czasu wiele tam pokąsał, czego nawet bielidło nie zakryje...
— Tylko widać zawiodło ją dzisiaj przeczucie! Złe miejsce sobie obrała... lepiej było trzymać się starego generała...
— Dla czegóż mówisz pan, że złe miejsce wybrała? Czy miejsce obok podkomorzyca nazywasz pan złem?
— O tyle złe, że nie odniesie tam żadnego skutku. Tam nie ma dla niéj zdobyczy!
— Czy sądzisz pan... że ten milion stoi na przeszkodzie? Cette baguatelle d’un million?...
— Miliona nie znam i nic jeszcze o nim nie wiem, ale to wiem, że podkomorzyc pułkownikowéj nie cierpi!