Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Po niejakim czasie zaczęła się twarz jego ożywiać. Ożywienie to jednak nie było wewnętrznem zadowoleniem, bo objawiało się tylko ironicznym i szyderskim wyrazem twarzy. Żywość damy wzmagała się co raz więcéj, jéj gęsta stawały się co raz szybsze...
Tak upłynęło pół godziny. Gestykulacya damy zaczęła wolnieć, jéj słowa padały co raz skąpiéj, a cała jéj postać przechodziła w jakiś dziwny, omdlewający spokój, w jakąś rzewną apatyę... Jéj ruchliwe kształty układały się powoli w cichy, kamienny posąg... W końcu tyle tylko było widać na niéj ruchu, ile potrzeba było do uzupełnienia malowniczéj pozy...
Wkrótce siedziała na czerwonéj kanapce jak piękna, marmurowa statua z prześliczną draperyą...
W miarę éój kamienienia, począł się spokojny posąg podkomorzyca co raz więéój ożywiać. Wyraz ironiczny na jego twarzy, zacierał się powoli, oczy błyskały co raz silniéój światłem — dama coraz więcéj przechodziła w kamień!
W tych ciekawych studyach przeszkodził podczaszycowi jakiś znajomy. Podczaszyc zgrzytnął zębami i uśmiechnął się słodko do znajomego. Obawiając się jakiéj najobojętniejszéj w świecie rozmowy, zwrócił zaraz ją na przedmiot, który go zajmował.
— Patrz pan, co za przecudna sielanka na czerwo-