Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przód szambelanowę i wnuczkę obejrzano od stóp do głowy, a to znaczy bardzo wiele. Jeżeli w innych warstwach towarzyskich praktykują się różne, nawet zbrodnią już będące intrygi, to w salonie wystarcza na wszystko śmieszność, a jeźli jeszcze dowcip ją udrapuje, to ludzie dotknięci tą bronią, przepadli!
A tego najbardziéj obawiał się podkomorzyc. Zarobił on już sobie długoletnią pracą na jakie takie stanowisko w wielkim świecie, a pierwsza wiadomość, że bywa uszainbelanowéj, która jest jego krewną, zepchnęłaby go z niego.
Jeszcze mniejszaby było o to stanowisko, gdyby za to zdobyć milion! Z milionem w kieszeni możeby to jakoś nie tak źle było. Wtedy nawet wielki świąt darowałby mu śmieszną szambelanowę, wnuczce darowałby téj piegi i włosy rude, a nawet nauczyłby ją prawdziwie francuzkiéj pronuncyacyi! Bywały nawet jeszcze gorsze przykłady tolerancyi salonów.
Ale ten milion był dotąd mytem! Jakże to stawić wszystko na kartę? A co gorsza, zamiast miliona obaczy najwyższe ubóstwo, ludzi tonących w nędzy, którzy gotowi się go uczepić i wstydu mu narobić! O pokrewieństwie jego dotąd nie wszędzie wiedziano, miałże sam tę niekorzystną wiadomość roztrąbić na wszystkie strony świata?
A zresztą, rozumował sobie podkomorzyc, cóżby na-