Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i włos czarny. O jakże mizerny jest ten świat, co tak sądzi!... Nieprawdaż panno Krystyno?
— Masz słuszność, mości wojewodo. Dzisiaj przy rumianych twarzach i gładkich czołach widzimy starość serca, martwotę duszy i ślepotę na wszystko, co jest szczytne i wzniosłe.
— Pani wlewasz balsam w zwątpiałe serce moje, a tem samem czynisz mnie młodym.
— Kto tak piękne ma wyobrażenie o młodości, ten nigdy zestarzeć się nie może.
Wojewoda zatrzymał się przy tych słowach i spojrzał na Krystynę. Krystyna w tej chwili uszczknęła listek i wpatrzyła się w jego ząbki misterne. Wojewoda westchnął lekko i szedł dalej.
Niejaki czas panowało milczenie. Wojewoda widocznie walczył z sobą. Krystyna zatrzymała się.
— Zdaje mi się — rzekła do niego — że zanadto oddalamy się od gości.
— Wiek mój jest dla pani tarczą. Inaczej nie zapędziłbym się w to ustronie...
— O tej tarczy byłam przekonaną — rzekła, podając rękę wojewodzie — młodość może tylko przy tak sędziwym wieku...
— Widzę, że się pani cofa... — przerwał szybko wojewoda, a oczy jego strzeliły gniewem.
— Aby temu zaprzeczyć, pozwól wojewodo, że pójdziemy prędzej naprzód.