Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wa figowego, kołysał się szpetny kakadu, sięgając po słodki owoc.
Środkiem tych różnych grup drzew i kwiatów, prowadziła wygodna ścieżka, po której snuły się pary rozmawiające. Szerokie liście zasłaniały często ich głowy, często znikały całe postacie, aby się znowu za chwilę okazać w zielonych ramach innego świata.
U góry pozawieszane lampy różnokolorowe rzucały czarodziejskie światło na kwiaty, krzewy i przesuwające się między niemi ludzkie postacie. Na samym środku biły dwie fontany, wyobrażające Amora i Psychę.
Obszar cieplarnia zajmowała znaczny. Pomiędzy jednem i drugiem skrzydłem, znajdowała się przestronna sala, z wszelkiemi przyborami do teatrzyku. Były tam malowane na płótnie drzewa, skały i zamki.
Właśnie ku tej sali zmierzał teraz wojewoda z Krystyną. Nachylił się do niej i szeptał jej do ucha:
— Czy nie czujesz pani woni tej południowej atmosfery, w której te szczęśliwe kwiaty rosną i dojrzewają?
— Kwiaty widzę — odpowiedziała Krystyna — a przy pomocy ich widoku, wyobrażam sobie tę atmosferę, która takie barwy i wonie tworzy.
— Nieprawdaż? Musi to być atmosfera gorąca, jasna, przejrzysta, jak atmosfera ludzi szczęśliwych.