Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdyby nie kochał tak namiętnie Ojczyzny, nie byłby może czuł się tak srogo winnym... ale miłość ta była u niego wszystkiem — i teraz spostrzegł, że tej miłości stał się niewiernym!...
Zbladł, jak trup, usta mu zadrżały.
— Słyszałeś, mości komisarzu, co lud śpiewał? — zwrócił się Korwin do komisarza. — Otóż Korwin nie chce, aby o nim tak śpiewano!... W Wiedniu mówiono coś inaczej... a dla kraju inne są rozkazy. . Więc oświadczam wręcz, że gniazda Korwinów, ani soli, którą Bóg je uposażył, nie sprzedam!
— Nastąpi przymusowe wywłaszczenie! — odparł komisarz.
— Tylko przemocy ustąpię!
— Majątek cały będzie oszacowany i zapłacony.
Nie przyjmuję ani szeląga!... Korwin nic nie sprzedaje, co jest Korwinów!
I powstał dumnie z krzesła potomek króla węgierskiego, uczuł po raz pierwszy w życiu — dumę ubóstwa.
Jakże mu zazdrościł w tej chwili Szucki tej dumy!...
Cały blady i drżący, jakby czuł męki piekielne, zbliżył się do Krystyny, zdjął pierścień z palca i położył przed nią:
— Odbierzcie — rzekł głosem złamanym — odbierzcie, co wasze, bom ja tego niegodzien!