Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Więc wiem ja o różnych rzeczach, ale cóż z tego! My w sprawach publicznych nie mamy głosu, a nawet nie wolno nam pytać się, o czem tam panowie radzą. Że jednak radzić muszą, to widać po jasno oświeconych oknach w pałacach. Nie zazdroszczę im tej rady, bo cóż to, mospanie, jest za odpowiedzialność przed całym krajem! Muszą się tam oni niemało pocić, bo w służbie publicznej to tak, jak w łaźni: im wyżej kto siedzi, tem więcej się poci.
Towarzysz miecznika ruszał głową to w prawo, to w lewo, ale nic nie odpowiedział.
— I jest teraz czego się pocić. Imperatorowa oszukuje biednego króla, Prusak stroi miny, jakby był przyjaciel, Austrya patrzy z politowaniem na Polskę, ale także się do smacznej pieczeni oblizuje — a tymczasem wychodzi manifest królewski i powiada, że każdy z nich wziął sobie po sztuce! Cóż to jest, panie Marcinie? Czy wół żyć może, gdy mu nogi poobcinają i sam kadłub tylko zostawią? Cóż wart miecz, gdy nie ma rękojeści ani końca?
Rzeźnik rozparł się szeroko, założył ręce i głośno splunął na ziemię. Po chwili ozwał się:
— Źle, źle się dzieje, o tem wie każdy! Pułasczyki trochę się tam pokręcili po kraju, a teraz uciekli!
— Pułasczykom dostarczyłem wiele pałaszy — odparł miecznik — ale nie jestem ich zdania, że nasi panowie są zdrajcami. Przecież zdrada to wielka