Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

samo z wojewodzicem, ułatwia tobie zadanie. Byle tylko nie była tak dziką, byle chciała użyć wszystkiego tego, czego kobieta użyć może, jeżeli chce zamierzonego celu dopiąć! A tu cel jest podwójny, cel wielkiej na przyszłość wagi!... Chodźmy, już czas!
Tu ozwał się dzwonek a służący z kandelabrem w ręku otworzył drzwi do sieni. Pan Janusz podał rękę starościnie. Za kilka chwil słychać było toczącą się na ulicy karetę, poprzedzoną lauframi z pochodniami.

XV

Tego samego wieczora, na ulicy Świętojańskiej spotkało się dwóch ludzi. Poznali się przy słabem świetle, które migotało w oknie jakiegoś rzemieślnika. Zawołali na siebie po imieniu, podali sobie ręce i serdecznie się uściskali.
Jeden z nich był wysokiego wzrostu, bladej twarzy, miał ręce mocno poczernione. Drugi nizki, barczysty, miał rumiane policzki i odzież święcącą od tłuszczu; u pasa wisiał nóż szeroki, otworzony i stal do ostrzenia.
— A cóż to, Marcinie, o tak późnej porze na ulicy? — zapytał rumiany, z wiszącym u pasa nożem.
Chudy, wysoki towarzysz podniósł poczernione ręce do wąsa, podkręcił go trochę i odpowiedział: