Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czan na Rusi. Migdałowym węglem naczernione brwi i rażącą, czerwoną farbą napuszczone usta czyniły widok wstrętny, obok świeżej, żadną sztuką niewypotworzonej, dziewiczej postaci siostrzenicy.
Mimo to z tryumfem patrzała starościna na swego sobowtóra w zwierciadle, a Krystynę mierzyła wzrokiem politowania. Krystyna patrzała przed siebie zamyślona. Starościna mówiła:
— Sama powiedz, czy jest między nami jaka harmonia? Jakże razem wejdziemy na pokoje? Czy przystajemy do siebie? Wyglądamy, jakbyśmy do siebie wcale nie należały!
— Cóż ja temu winna? — odparła Krystyna z lekkim uśmiechem na ustach, porównywając dwie postacie w zwierciadle.
— A jużci jesteś winną! Gdybyś się była poradziła Manickiej — najstarsza z fraucymeru skłoniła głowę — to ona wystroiłaby cię tak świetnie, że Branicka pożółkłaby ze złości. Najprzód jasne włosy należy pudrować, trochę blejwasu, różu i kilka muszek nie oszpeciłoby twojej twarzyczki. Brwi wcale nie widać... Do tego suknia wysoko zapięta! Któż się tak ubiera? Po cóż zasłoniłaś to, co masz najpiękniejszego? Wszak książę chwalił twoje ramiona... Gdzież je schowałaś? Wiem, że książę umie ocenić każdą kobietę...
— Nie wiedziałam, że najwyższą zaletą kobie-