Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czy w masce... rozmawiał z Krystyną, która służbie o tem milczeć kazała. Tylko Stefan powiedział mi...
Starościna zeskoczyła z sofy, klasnęła w ręce i drobnemi krokami przebiegła komnatę.
— Teraz już wierzę, że się nam uda! Wybornie, wybornie!... I nie kazała nic mówić? To już dobrze.
Janusz patrzał ze zdziwieniem na starościnę, która nagle kilkanaście lat straciła ze swego wieku. Twarz jej wypełniła się, ramiona wyprostowały. Biegając ustawicznie po pokoju, cieszyła się, jak małe dziecko.
— Do kobiety trzeba tylko umieć trafić! — wołała, podskakując z radości — mimo wszelkiej naszej filozofii, jesteśmy słabe, bardzo słabe. Gdy mężczyzna stosowną chwilę upatrzy i odważnie z niej korzysta — zawsze zwycięży. Więc proszę cię, mości Januszu... i nic nie kazała nikomu o tym tajemniczym człowieku mówić? To już dobrze. To już jest dowód oczywisty, dowód, jak na dłoni. Więcej nie trzeba!
— Ależ, na miłość Boga, ja nic a nic nie rozumiem tej całej rzeczy! Cóż to jest takiego?
— Wszystko jest dobrze, mości Januszu. Tajemnice kobiece zostaw kobietom. Radzę ci nic o tem przed Krystyną nie wspominać, bo wszystko popsujesz. I owszem, trzeba wiele rzeczy odtąd nie widzieć i o nic się nie pytać!