Strona:Z teki Chochlika (O zmierzchu i świcie).djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kiedyś — świt się rozpłomieni
Złotą łuną nad Warszawą,
Wtedy kraj rzuciwszy cieni,
Z piersią bolem już nie krwawą
Jadąc sobie chmurnym wózkiem,
Duchy nasze hukną żwawo:
— Pod miasteczkiem — pod Pułtuskiem!