Strona:Z teki Chochlika (O zmierzchu i świcie).djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I oto stoisz nad serc bratnich falą,
Jak księżyc biały, co morzami włada;
Pierzcha strach nocny, z ócz łuska opada,
Święte się żary w sercach wszystkich palą,
Duch Twym przykładem oskrzydlony leci
Znów ku wyżynom, gdzie twa tarcza świeci!

I stanął kościół przykładem ofiary!
To, co w serc głębi drzemało ukryte,
Zaklęciem Twojem na jaw wydobyte,
Rwie się dziś w błękit śmiałemi filary,
I chram nadziei wyzywa moc wrogą,
— I już go bramy piekieł nie przemogą!

Błogosławiony bądź-że budowniczy,
Coś Twem ramieniem dźwignął duchy silnem,
I niewzruszonem zrobił, i niemylnem
To, czem się naród krzepił wśród goryczy
Twardego losu — tę wiarę, o której
Powiada pismo, że „przenosi góry!“

Witaj na Rusi Mistrzu! tu, gdzie ducha
Polskiego kresy! O, bo nam potrzeba
Tutaj tej wiary anielskiego chleba; —
Niechaj ożywcze tchnienie Twe rozdmucha
Zniczowe żary, co tlą w serca głębi,
A które trwoga i niedola ziębi.