Strona:Z teki Chochlika (O zmierzchu i świcie).djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
POD PROTEKTORATEM MOSKWY.

W płaszcz szeroki sinych chmur spowity,
Zasiadł Bałkan na stolicy swej;
Nad skroniami płoną mu błękity —
U stóp jego szare drzemią mgły;
A z mgieł szarych miękkiego posłania
Wiatrem gnany od Tyrnawy stron,
Leci z echem hejnał zmartwychwstania,
Zmartwychwstania grzmi rozgłośnie dzwon.

Słucha Bałkan. — „Sen-że to, czy jawa?
Azaż pierzchnął Ahrymana cień?
Głoszą-ż usta spiżu tryumf prawa?
Świeci-ż ludom Betlehemski dzień?
Waży-ż więcej cnota dziś niż ołów?
Czyż już spłacon Kainowy dług?
Azaż zesłał ludom swych aniołów,
By je wiodły w miłość, wielki Bóg?“

Leci chmura. Pyta Bałkan chmury:
„Hej, ty chmuro! lotnej córo mgły!
Pęta-ż zrzucił orzeł biało-pióry?
Asanowy-ż dzwonów homon grzmi?