Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   95   —

— Ale za jakże straszliwą cenę — jęczała Jadzia.
— Nie ma zwycięstw bez ofiar....
— To zwycięstwo nie warte takiej jak ty ofiary. — Rękę jego okryła pocałunkami, trzęsła się z bólu....
— Boże — wołała — czyż na to tylko pokazałeś nam wrota raju, aby tym większy, tym sroższy niecić ból w sercach....
I on zapłakał i jemu widać mękę konania zwiększył ten ból, o którym mówiła dziewczyna; ale się przemógł.
— Nie trzeba bluźnić Jadziu — przemówił cicho — niezbadane są wyroki Boże, a prawdziwie szczęśliwi ci tylko, co znajdują dość siły w sobie, by znieść każdy ból i każdy cios przeciwnego losu. I mnie żal, o i jak strasznie żal życia, które teraz właśnie, gdym poznał serce twoje, tyle nabrało dla mnie uroku.... Widać, taki los, przeznaczenie takie, bym nigdy nie zaznał szczęścia....
Umilkł, sił nie miał by mówić dalej. Po chwili zapytał:
— A jakże ojciec?...
— Lepiej, lepiej, nie wie jeszcze o niczem.
— Pożegnaj go ode mnie, ja odchodzę, — on, ojciec ci zostaje... Stary, kaleka, to pierwszy obowiązek, są i inne Jadziu, utulisz ból w pracy, w poświęceniu....
— Boże, Boże — łkała dziewczyna — straszno mi straszno, Janie, Jasiu, nie opuszczaj, nie odchodź, nie osierocaj....