Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   91   —

Jak piorunem rażony upadł Smith na kolana, oczy zaszły mu bielmem trwogi.
— Janie, Janku!... i ty, ty także...
W twarzy ranego zarysowało się rozrzewnienie.
— Widzisz, widzisz Józiu — mówił tłumiąc jęk bolesny — ile tu krwi, jakie żniwo krwawe z posiewu, w którym i ty niestety.... a także on, Szczepan, on pierwszy, od jego kuli....
— Jezus Marya, co za zbrodnia straszliwa; ale ty nie umrzesz Janku, ty nie możesz umierać.... Boże!.... oszaleć przyjdzie....
— Słuchaj Józefie, rozpacz nic nie pomoże. Grzeszyłeś, trzeba grzech zmazać. Twoje miejsce na konwencyi.... Tu jedną spełniono zbrodnię, a tam uplanowana druga. Tysiące, dziesiątki tysięcy, skazane będą na nędzę, może głodową śmierć.... Powiedz co wiesz, ty możesz, tyś powinien! Idź, idź, spiesz się, żeby nie było za późno.
— Prawda... oszaleć przyjdzie! Prawda! Janie przysięgam ci, że zrobię wszystko co w mojej mocy....
— Bóg ci przebaczy, idź Józiu!...
— Smith trząsł się z trwogi o życie przyjaciela. W duszy zapanował zamęt, ruszyło się sumienie, tysiącem błyskawicznych iskier stawiając mu przed oczy ogrom, jego winy... Zrozumiał jednak, że trzeba iść jak najprędzej. Zerwał się z kolan, raz jeszcze wzrokiem żegnając Jana i jakby innym ożywiony duchem, wydał kilka rozkazów takim tonem i siłą, że bezradnie dotąd rozpaczający górnicy natychmiast w czyn je wprowadzać zaczęli.