Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



VIII.

A stary Maciej skoro tylko przestąpił próg ubogiej izdebki, którą zajmował wraz z Jadzią, w malutkim domku u podnóża skalnego urwiska, usunął się z cichym jękiem na podłogę i zemdlał.
Wyczerpała się nareszcie owa moc ducha, którą dźwignął się z łoża boleści, spiesząc na zebranie. Pod naciskiem fizycznego bólu i z nadmiaru przykrych wrażeń doznanych tam, na meetingu, runął jak podcięty dąb, pierwej jeszcze, nim przerażony Jan, któremu się z rąk wysunął, zrozumiał co się stało.
— Boże! co ojcu — zawołała szukająca zapałek Jadzia, usłyszawszy jego jęk i upadek.
— Prędzej, światła — odezwał się drżący głos Jana.
— Co to się stało, co to, panie — mówiła zapalając lampę.
— Ojciec zdaje się zemdlał.
— Boże!...
Wnet oboje pochylili się nad ociekającą żywą krwią głową Macieja.
— Odwagi pani! Nie czas na rozpacz i żale. Trzeba go ratować!