Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   57   —

Chwytają się za bary, pięść spotyka się z pięścią, gdzie niegdzie nad głowami z rozmachem błyska krzesło...
Kto wie, do czego byłoby doszło, gdyby nagle nie zgasły światła. Skręcanie gazu w chwilach najgorętszej dysputy na zgromadzeniach ludowych w Ameryce często się praktykuje.
A w ciemności, która rozbraja zapaśników, rozlega się z estrady grzmiący głos proboszcza:
— Ludzie, na miłość Chrystusa, co wyrabiacie, pozwólcie mi mówić!
— Niech mówi, niech mówi — podnoszą się głosy.
— Zapalić światło!
Niebawem na nowo zabłysły gazowe płomyki. Długoskiego nie było już na estradzie, zemknął, nie wiadomo czy z własnego popędu, bo pomimo bezczelności, nie grzeszył odwagą, czy za poradą proboszcza.
Zgromadzenie uspokoiło się zupełnie.
— Pięściami argumentują tylko dzicy — zaczął proboszcz — my mamy pretensyę, aby nas zaliczano do ludzi cywilizowanych.
— Dobrze mówi — krzyknął któryś.
— Cicho tam, nie przeszkadzać — odpowiedzieli inni.
— Co o nas powiedzą wrogowie nasi, co napiszą w swoich szpargałach gdy się dowiedzą, że w sali parafialnej kościoła, który głosi wolność, wyprawia się burdy... Okażmy się godnymi wolności, której sztandar powiewa nad kościołem naszym. Ażali jarzmo Rzymu, pod którem trzymali