Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   35   —

Wszelako dopiero około północy usłyszano głosy górników z drugiej strony belkowania.
Wybuch gazu oszczędził tę część kopalni; pożar dotąd nie dotarł do tego punktu, tylko gryzący dym wypełniał wszystkie szczeliny, ale tu właśnie zgromadzili się wszyscy, którym szczęśliwie wymknąć się udało z krużganków objętych pożarem i którzy nie zginęli straszną śmiercią przy wybuchu.
Wytrzymalsi i odważniejsi z nich, narażając życie własne, wdzierali się wszędzie, gdzie tylko dotrzeć się dało, aby ratować poduszonych dymem i ogłuszonych wybuchem. A było to zadanie często przechodzące siły człowieka. Każda większa kopalnia węgla, to prawdziwy labirynt poplątanych wąskich korytarzyków rozbiegających się na wszystkie strony i to w trzech, czterech, a czasem w pięciu pokładach, czyli piętrach. Pracujący w nich górnicy rozprószeni są po całej kopalni, w znacznej często jeden od drugiego odległości, bo każdy z nich, z jednym lub dwoma pomocnikami, prochem i oskardem żłobi oddzielnie nową norę w raz wskazanym kierunku. Jedne z nich idą obok siebie równolegle, inne je przecinają; gdzieniegdzie wybrano już węgiel, “do czysta”, a obszerną jaskinię, pięć do siedmiu stóp wysoką wypełniają rusztowania z okrąglaków, którem podparto skalne sklepienie. Rusztowania takie w wielu punktach trawi obecnie pożar. Pali się także stajnia, w której zginęło bez ratunku kilkanaście nieszczęśliwych mułów i koni.
Eksplozya gazów, o którą bardzo łatwo w kopalni, jeżeli inżynierya nie stara się o należytą wen-