Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   29   —

cznej pracy, pokochała biedny dziki drobiazg, którego nikt kochać nie ma czasu
Patrzał na nią z coraz rosnącym zachwytem. Nigdy nie wydawała mu się tak piękną. Dobroć serca, którą z całą naiwnością odsłaniała w umiłowaniu “dzikiego drobiazgu, którego nikt kochać nie ma czasu”, napawała go rozczuleniem.
— Ale pan jakiś nie taki jak zawsze — patrzała mu prosto w oczy — pan ma jakieś zmartwienie, a może chory, bo i wcześniej wyszedł z kopalni...
— Chory nie jestem, ale...
— Usiądźmy na chwilę, pan zmęczony, odpocznie, potem zawołam dzieci, wrócimy razem.
— Usiedli na zeschłej murawie. Ona z troskliwością matki wpatrywała się w jego pyłem węglowym umorusaną, ale mimo to piękną i wyrazistą twarz, na której teraz ból jakiś rzeźbił ostre linie.
— Jakże krwawo zachodzi słońce — przemówił po chwili. Uciekłem z kopalni... Jakaś niewytłomaczona siła pchała mię na powierzchnię, do słońca i do powietrza. Ojciec pani jeszcze pracuje Dużo dziś z nim rozmawiałem. Mówił także o pani... Nie myślałem, że ją spotkam tak prędko... Ale słońce dziś takie krwawe....
— I rzeka jakby spłynęła krwią — dodała dziewczyna — patrząc na krwawą wstęgę przecinającą dolinę.
— Dziwna rzecz; nie mogę się pozbyć jakiejś trwogi. Coś przeczuwam, czegoś się lękam.... Tak zapragnąłem widoku słońca jak nigdy w życiu, a ono, takie czerwone, tak przeraźliwie krwawe...