Strona:Z martwej roztoki.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

GDY SŁOŃCE ZAPADA...


Niewyśpiewana, prześwięta godzina! —
Rzeki barw, lejące się pyłem z rajskich błoni —
Kiedy dusza w zachwycie do ziemi się kłoni,
A ziemi zapomina...
................

W ogniu stanęły niebiosy.
Od nieba zajęła się woda na jeziorze...
Jak step skoszonych traw
Szybko się poczyna palić...
Nieprzemierzone wód pokosy
Płyną w ogniową zorzę —
Poczynają się skrzyć, złocić, koralić...
Płomień przez fale idzie wpław,
Zataja się — niby tonie — mierzchnie —
Przepala lśniące powierzchnie,
Łamie je, stapia w swym żarze, rozpryska,
Wystrzela kwiatami z głębi,