Strona:Złoty Jasieńko.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pochwycił się za głowę, grał tę komedyą bardzo dobrze. Ale wszystko miéć musi koniec, uspokoił się jakoś — podał rękę mecenasowi.
— Przepraszam cię lubeńko — ty wiész jak ja ciebie kocham i szanuję, jak Boga kocham, syna bym lepiéj nie potrafił!
Mecenas ściskał, całowali się i prezes już się znowu śmiał.
— Daruj mi, na wsi zawsze tak! a z tymi panami w domu kłopot okrótny! Wiem że ty mi za złe tego nie weźmiesz. Albinka także mówiła mi dając dobranoc iż ma za złe, żeś przez cały wieczór ani się do niéj przybliżył — rada była pomówić z tobą, a ten Mylski ją nudził.
Prawda każe wyznać iż panna Albina nie miała czasu ani ochoty mówić o tém ojcu, ale szanowny prezes starał się w ten sposób załagodzić mecenasa, który pochmurny wyszedł na noclegi. Czy mu się to udało, czy inne wrażenie na Szkalmierskiego poskutkowało, to pewna że nazajutrz zjawił się na polowaniu z miną wesołą i zwrócił powszechną uwagę pięknym strojem myśliwskim, dubeltówką pyszną, która z rąk do rąk chodziła obudzając podziwienie, torbą i przyborami najwykwintniejszemi. Mylski się trochę z jego elegancyi prześmiéwał i odgadywał że ten myśliwiec tak prawidłowo przygotowany nic nie zabije. Jakoż raz tylko strzelił mecenas do kozła który szedł na niego jakby