Strona:Złoty Jasieńko.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiedział z kim ma do czynienia, i najprzepyszniéj w świecie — chybił. Przykrości mu to nie zrobiło wielkiéj. Goście powrócili z wycieczki na obiad który głodnym daleko się wydawał lepszy niż wczorajsza wieczerza, a po kawie czarnéj porozjeżdżali się wszyscy.
Mylski nawet w brew oczekiwaniom panny Albiny, co jéj dobrego humoru nie dodało, wprost z kniei pośpieszył do domu.
Mecenas musiał téż powracać i konie jego były zaprzężone oddawna, ale prezes po odjeździe panów, wylał się z całą czułością dla niego. Panna Albina przysiadła się na rozmowę, w któréj była nader uprzejmą i parę razy rzuciła w niéj wyrazy dwuznaczne, dające do myślenia. Baronowa zato smutniejszą była i milczącą dnia tego, wzdychała, patrzyła w okna.
Prezes wyprowadził gościa na ganek, wyściskał go, kazał mu dać sarnę do bryczki, słowem obsypał go dowodami czułości. W rozmowie nie zaniedbał téż kilka razy, niby niechcący, powtórzyć iż kocha go jak syna, że radby miéć podobnego mu zięcia, i t. p. Słowem ten dzień drugi zatarł wrażenia piérwszego i sowicie zań wynagrodził. Choć zmęczony, głodny, rozgorączkowany, mecenas odjechał rozpromieniony nadziejami, marząc o szczęśliwéj przyszłości, w któréj się widział zięciem preze-