Przejdź do zawartości

Strona:Złoty Jasieńko.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ale trzeba miéć odwagę, rzekła żywo — mężczyźni zawsze tém błądzą, iż w staraniu się o rękę kobiéty nadto nierozważnéj miłości własnéj mieszczą. Przecież to nie czyni ujmy nikomu jeśli go kobiéta pokochać nie potrafiła i przyjąć nie mogła. Tymczasem u nas, odmowa obraża, dotyka, zmienia w nieprzyjaciela!
— Bądź co bądź, jest ona zawsze przez nieprzychylnych, na których nigdy nie zbywa, tłumaczoną niepochlebnie i lepiéj się na nią nie narażać — a często, często, okrywa nas śmiésznością.
— Przesadzacie! zawołała piękna pani. Ja, która jestem jego prawdziwą przyjaciółką, rzekła żywo, nieraz myślałam o tém jaką bym mu żonę wybrała.
Mecenas dziękował, uśmiéchał się, ale zwrot rozmowy zaczynał go przeczuciem niepokoić, sam nie wiedział dlaczego.
— Pan potrzebujesz towarzyszki, któraby dlań była węzłem ze światem większym i naszą, zawsze trochę wyłączną — społecznością. Przebacz mi że to mówię z całą szczerością — właśnie to jego siéroctwo, brak stosunków musi panu żona nagrodzić, przynosząc z sobą rodzinę, jak najrozleglejsze kolligacye, wielką znajomość tego świata, wielką trafność w poglądzie.
— Tam do diabła! rzekł w duchu mecenas, to coś zarywa na — pro domo sua.