Strona:Złoty Jasieńko.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie odchodź-że mi od izby, daléj ino na dół żeby co zjeść, i czekaj mojego powrotu.
— A! jaki ty dobrodziéj! jaki ty poczciwy! jegomościuniu, zawołał Wilmuś — dałbym się za ciebie zabić! Ty to masz serce, ale za to téż...
Wilmuś nie dokończył bo już się za starym drzwi zamknęły. Natychmiast po jego wyjściu twarz chłopca przybrała wyraz okrutnego cierpienia i padł na podłogę, zaciął usta, niemy, osłupiały, podłożywszy ręce ściśnięte pod głowę; jeść mu się odechciało, stękał i wzdychał, począł świstać potém i umilkł, nareszcie zaryglował podniósłszy się drzwi i... powoli usypiać począł.
Tramiński miał wiele do czynienia w mieście, nierychło więc do domu powrócił, musiał papiery pooddawać i zasiąść do roboty w kancelaryi w któréj bez etatu służył jako kopista.
I tam jak wszędzie stary wiele cierpiéć musiał, butna młodzież wybrała go sobie za cel szyderstw i zabawkę, nie było figla któregoby mu nie spłatano i bolesnéj ironii któraby go nie dosięgła. Robiono z nim historye obudzające politowanie, ale Tramiński nadto był z niemi oswojony, zbyt biédny żeby je brać do serca, cierpiał milczący, przebaczał rozbujałym chłopcom, robił swoje. Wygodniejby mu pewnie było porzucić to zajęcie — ale gdzie się podziać, jak znaléźć robotę??