Strona:Złoty Jasieńko.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Cóż takiego? co? z za łez spytała kobiéta.
— Nie będę taił, mówił mecenas, słyszałaś matka pewnie o prezesie. Jest to właściciel ogromnych dóbr, pan z panów, człowiek wielkiego wpływu w obywatelstwie. Ma jednę tylko córkę, pannę wykształconą nadzwyczaj, która odrzuciła nie jednego hrabiego, a teraz, jestem, jestem prawie pewny, że pójdzie za mnie.
Matka podniosła oczy, ociérając je, wzrok jéj się zaiskrzył, usta prawie skłaniały do uśmiechu.
— Jasieńku złoty — zawołała — no mów, mów mi wszystko, ja zrozumiem, ja odgadnę, mów mi, ale wszystko, opisz ją, jak wygląda, czy cię kocha. Bo któżby mojego Jasieńka nie kochał!!
Ściśnięte dłonie podniosła do góry, ale ten wybuch macierzyńskiéj miłości nie zmiękczył twardego serca człowieka który marzył o czém inném, któremu na drodze wielkości stało to widmo matki.
— Panna Albina... panna Albina, odezwał się, nie ma sobie równéj rozumem, talentami, powagą charakteru, dystynkcyą. Mogłaby świetniéć na królewskim dworze.
— A młoda? a ładna? spytała matka.
Mecenas się trochę zaciął.
— Młoda, wcale jeszcze młoda, odrzekł, nie jest to zapewne jedna z tych ordynaryjnych piękności, białych i czerwonych które się pospolitemu gmino-