Przejdź do zawartości

Strona:Złoty Jasieńko.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tego mam, iż go nie potrzebuję. Niechcę się nikogo prosić, przykro mi, a pragnąłbym znaléźć i to prędko.
— Wiele? spytał Szkalmierski.
— Bagatela! rozśmiał się prezes, bagatela — potrzebuję sto tysięcy. To jest dla mnie summa mało znacząca.
— Zapewne, rzekł gospodarz, ale możeż to być abyś pan prezes...
Stary chwycił go za rękę i zbliżył mu się do ucha.
Sub rosa? nie powiesz nikomu?
— Słowo honoru.
— Należę do spółki która bierze antrepryzę szossową, mam dwa kroć leżących, a sto mi braknie, interes taki że sto na sto co najmniéj, zarobić musiemy, rozumiesz...?
Począł się śmiać, Szkalmierski dla nastrojenia się do niego także się uśmiéchał.
Tibi soli!! nie zdradź! periculum in mora! a nie mogę się z tém wydać i szukać piéniędzy sam.
— Piéniądze znajdziemy, odparł Szkalmierski patrząc w ziemię — znajdziemy, ale...
— Ale warunki jakie zechcą! dam dziesięć i dwanaście procentów, kiedym pewny że zarobisz grosz na groszu. Idzie o pośpiech.
— A hypoteka?