Strona:Złoty Jasieńko.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zewnętrzne i domyślają zamożności któréj może nie ma. Więc to po prostu kapitał nakładowy.
— Tak to i ja rozumiem, ale mimo to, mówił doktór, jak starczy na wszystko trudno pojąć.
— Szczęści mu się.
— Zręczny, bardzo zręczny, zdatny bardzo, a przecież, ja co go pamiętam bez butów.
Ruszył znowu ramionami ospowaty — radca się uśmiechnął.
— Albo się bardzo mylę, albo ten taniec około prezesa nie jest bez kozery.
— Tak, ale i pan prezes, choć wygląda na brzuchatego symplicyusza, nie da się łatwo w pole wyciągnąć. To nie może być.
— Wszystko być może.
Oba wyszli znowu powoli do salonu. Tu scena się była nieco zmieniła. Prezes zasiadał do wista, gospodarz go sadowił, dobierał mu partnerów i zabiegał aby nic ku wygodzie nie brakło.
Tymczasem towarzystwo wesoło rozprawiało, a gdyby uprzejmy gospodarz większą część rozmów podsłuchał, zdziwiłby się nie mało, bo ci co mu się jak najprzyjaźniéj uśmiéchali, ściskali go... na stronie potroszę szydzili lub nie mogli się powstrzymać od złośliwych spostrzeżeń. Każdy z przyjaciół znajdował jakąś śmiészność w przyjęciu, w przepychu i zbytku, i jedni pod pozorem ubolewania, drudzy nie kryjąc zazdrości ironicznie ostrzeliwali