Strona:Złoty Jasieńko.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja to mu zawdzięczam że wieczór mogę spędzić w tak miłém towarzystwie.
Prezes zrzucił palto, ukazał się w surducie czarnym, za który przeprosił jeszcze w progu i wszedł do salonu, już bardzo ożywionego.
Dwa stoliki do kart stały w nim przygotowane, męzkie towarzystwo paliło cygara wyborne, służący w liberyi obnosił herbatę i ciasta.
Salon choć w kawalerskim domu był pięknie i z wielkim urządzony smakiem. Kwiaty ubiérały go dobrze, a choć sam gospodarz nie był muzykiem, (acz lubił muzykę) — nie brakło nawet palisandrowego fortepianu. Meble naturalnie okryte były ciemno-czerwonym aksamitem, dywany świetne rozścielały się na posadzce.
W lichtarzach i świecznikach u ścian gorzało światło rzęsiste. W prawo widać było gabinet, pracownią gospodarza wytwornie urządzoną, z pięknemi szafami, wzpaniałém biurem, i wygódkami wszelkemi. W lewo przyćmiony pokój sypialny obszerny, służył za dodatek do salonu. Za nim jeszcze domyśléć się było można kilku pokojów.
Zaledwie wszedł prezes i zajął honorowe miejsce na kanapie, gospodarz sam przyprowadził mu służącego z herbatą, z ciastami, przysunął pudełko cygar, i otoczył go jak największą troskliwością. Sam nawet na chwilę, mimo obowiązków gospodarskich przysiadł przy nim, bawiąc rozmową.