Przejdź do zawartości

Strona:Złoty Jasieńko.djvu/353

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wtarzał machinalnie jakieś wyrazy, ziéwał pokryjomu i spełniał swoje obowiązki z niepospolitą zręcznością.
Szczególniéj podziwiać było potrzeba wysypywanie luidorów, które padały celnie nadzwyczaj w oznaczone miejsca. Zamiatał téż co Bóg dał i segregował natychmiast z szybkością podziwienia godną.
Nie umiem powiedziéć wam jakie mnie na ten widok ogarnęło uczucie, litość, wzgarda, strach czy podziwienie, a może wszystkie razem zlane w jedno. Tekla płakała ukradkiem oparta o mnie gdybyśmy go byli znaleźli żebrakiem w rogu ulicy, mniéj przykre uczyniłoby na nas to wrażenie.
Machinalnie postawiłem moje dwa guldeny na czerwony i grabki pana brata ściągnęły je w mgnieniu oka, miałem jeszcze dwa do przegrania, a chciałem niemi ściągnąć na siebie wzrok jego — rzuciłem je niezgrabnie — poprawił nieoglądając się. Nie upłynęło sekund parę i te nielitościwie grabki zsunęły. Opłaciwszy ten podatek szatanowi, byłbym odszedł już, alem chciał aby raz zajrzéć w głąb jego oczów, stałem więc.
Zmieniliśmy tylko miejsce, tak aby być naprzeciw niego, w przestanku gry Jasieńko okiem znużoném powiódł po graczach i naprzód zobaczył Teklę — poznał, potém mnie.