Strona:Złoty Jasieńko.djvu/352

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dena. Obydwa bledzi byli jak trupy, ten co zyskał bielszy może od tego co stracił, wargi mu się trzęsły i nogi zataczały gdy odchodził.
Od jednego stołu w piérwszéj sali przeszliśmy do drugiego i trzeciego, zostawał ostatni czwarty w osobnym pokoju. Mówię do Tekli. Chodźmy no jeszcze tam zajrzéć, mniéj ludzi, może się docisnę i postawię swoje.
Ona nic nie odpowiedziała, cisnęła się do mnie strwożona ciągle, poszliśmy. Jużem dobywał owe cztéry guldeny i miał je rzucić na czerwoną, gdy spojrzę, Tekla się płoni, krzyknęła i oburącz mnie chwyta za ramię.
— Co ci takiego? zapytałem, co to jest?
Odpowiedzi żadnéj, tylko jéj oczy się skierowały w jeden punkt i uwięzły na nim. Spojrzę, wpatruje się, i ja moim nie wierzę.
Na wysokiém krzesełku z zakasanemi rękawami, w białéj chustce i kamizelce, wyfryzowany, wyświéżony, biały sam jak mąka, siedział mój pan brat z łopatką w ręku i krupierował!!!
Oczy jego zwrócone były w inną stronę, na stół którego pilnował, miałem się mu czas dobrze przypatrzéć. Zmieniony był, postarzały, zmęczony, ale dawna fantazya nie opuściła go całkiem; uśmiéchał się grzecznie do młodéj damy bardzo strojnéj, w brylantach, która grała pod jego łokciem, po-