Strona:Złoty Jasieńko.djvu/348

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mnie już w tém saskiem Dreźnie strasznie się podobały stare roboty stolarskie i drewniane, takichem jeszcze nie widział, wielu i nie domyśla się, na ile to sposobów kawałek drzewa da się obrobić. A no człowiekowi dosyć często zobaczyć raz, aby pochwycić myśl i sposób. Co jeden zrobił, drugi potrafić musi.
Z Drezna albo nas fałszywie pokierowali, albom się ja zdurzył, albo tak pan Bóg chciał, niewiedziéć po co powieźli nas na Frankfurt.
Żeby tam było wiele do widzenia, nie powiem, poszliśmy z Teklą prawie na darmo oczy wyszczerzać, aż w ulicy około pomnika jakiegoś poety (Goethego) gdy się gapiąc stoimy, słyszę ktoś mnie po ramieniu klepię. Obejrzę się co za poufałość, bo u Niemców często piérwszy raz cię widząc człek z dobrego humoru tak początkuje, ażem się zdziwił, a to w eleganckim tużurku pan Maryan Częstochowski, mistrz kunsztu krawieckiego z naszego miasta, z cygarem w ustach, kapelusz na bakier, ledwie go poznałem.
— Cóż wy tu robicie? zawołałem.
— Ja? a no — wędruję! używam świata, jadę nibyć to jak i wy na wystawę, ale nim się tam dowlokę, strzelam gawrony.
Rękę trzymał w kamizelce, a minę miał taką gęstą czegoś że mi się to w głowie pomieścić nie