Strona:Złoty Jasieńko.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

boli straszliwie, nie do wytrzymania — ledwie na nogach stać mogę... Weź na siebie gospodarstwo, wyręcz mnie, powiem Jackowi ażeby wszystko było na twe rozkazy... ale ja muszę się położyć.
Zlituj się tylko, proszę cię, idzie mi o to, ażeby goście jak najdłużéj się bawili, aby się nie rozchodzono. Pozamykaj drzwi, nie wypuszczaj nikogo. Ja mam kątek spokojny, daleko... tam mi poduszkę zaniosą i spocznę nieco. Późniéj może do was powrócę, gdy migrena przejdzie.
Komornik który trzymał w ręku kielich wina i lał sobie kosztowny napój za kamizelkę, dziwując się w głębi duszy, zkąd tak miły człowiek mógł pochodzić — odpowiedział uściskiem... i oblaniem solenizanta.
— Szlachetny, że tak powiem, mężu!... idź! kładnij się! spocznij na laurach... Zaufaniem twém zaszczycony... bądź pewien, wstydu ci nie uczynię.
— Niech piją — niech piją! przemówił, ściskając go za rękę mecenas — do upadłego, mój komorniku — jeśli wina nie starczy, posłać do Chai Matorkiewicza... Jeśliby kto spytał o mnie, powiédz żem zasłabł nieco, ale zaraz powrócę.
— Ale bądź, że tak rzekę, spokojny... odparł komornik z powagą — jak na Zawiszę spuść się na mnie... popoję ich tak, że za lat dwadzieścia wigilią św. Jana pamiętać będą... Idź! Spocznij!