Strona:Złoty Jasieńko.djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w samę porę, bo mu już słów brakło; i ledwie się potrafił z pomocą chustki utulić.
Przerywały łkania niekiedy wyrazy strzeliste: Mężu szlachetny! zacny panie, mecenasie kochany, ozdobo nasza i chlubo!
Szkalmierski nie łatwym był do łez, ale wchodząc w stan nerwowy komornika, dał mu zaraz szklankę wina, co go znacznie wzmocniło i jak ręką odjęło podrażnienie.
Inni wprawdzie nie dochodzili w powinszowaniach do tego punktu kulminacyjnego który osiągnął komornik, ale mniéj lub więcéj zbliżali się do niego.
Kancelarya ze Żłobkiem na czele złożyła mecenasowi w darze bardzo piękny puhar ustrojony w liście dębowe, godło zasługi obywatelskiéj.
Z dwóch klasztorów przyszli sami przełożeni winszować swojemu obrońcy i syndykowi.
Słowem był to dzień tryumfu na wsze strony. Ale w chwili właśnie gdy go osiągnął, Szkalmierski spochmurniał i z wesołego stał się zamyślonym; obłok wisiał nad jego czołem, choć się niby uśmiéchał — po cichu skarżył się na ból głowy, zmęczony wyglądał i skłopotany. Nie dziw, niéma nic straszniejszego jak być przez dwadzieścia cztery godziny solenizantem, a dla kogo imieniny się przedłużą, zagrożony bywa fiksacyą.