Strona:Złoty Jasieńko.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chołków co się jéj obronić nie mogą, — uciekłem się do lekarstwa, wypiłem kieliszek szpagatu. Piérwszy tylko krok jest trudny, po drodze było kilka karczem, chciałem sprobować czy wódka wszędzie jednaka, do obiadu, to jest raczéj do południa stoknęłem pięć lub sześć, liczby dobrze nie pamiętam. Ale zato szedłem olbrzymiemi krokami.
— No i wieczorem spało się w rowie?
— A nie, do tego nie doszło, mówił Wilmuś spokojnie. Nad wieczór ukazała mi się austerya, bardzo porządna, z komina się kurzyło, w oknach łyskało, muzyczka brzmiała w izbie szynkowéj. Ludzi było pełno. Wszedłem. Nie mogę inaczéj powiedziéć tylko żeśmy się bawili bardzo dobrze, towarzystwo nie było wytworne, po większéj części bez rękawiczek i boso nawet, ale humor doskonały. Była kiełbasa z jajecznicą, piwo, wódka, tańce, ale licho przyniosło kilku gburów. Od słowa do słowa przyszło aż do pięści, wyrzuciłem dwóch za drzwi, jednemu nabiłem sińca, i z tém poszedłem spać, bo się sprawa zagodziła. Ale mnie to kosztowało, tak że zbliżając się do Warszawy miałem tylko sześć groszy. Filozofia zastępowała resztę funduszów ulotnionych, wprost poszedłem do majstra, do którego miałem rekomendacyą.
— Ale jegomość mojéj podróży nie słucha, przerwał Wilmuś obaczywszy że stary pisał.