Strona:Złoty Jasieńko.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kłody trudno było przestąpić? a nad głową ci piłowałem, drapałem i stukałem??
— To co innego, ja to zrobiłem przez litość.
— A on przez kalkulacyą — dodał Wilmuś, ma mnie pod ręką, zobaczy, poprawi.
— Juściż ja cię w niewoli trzymać nie myślę, rzekł stary, wybrałeś się, źle ci było, z panem Bogiem, ale tak nagle, i nic mi nie powiedziawszy.
— O złota ty moja, litościwa duszo! zawołał w uniesieniu chłopak klękając przed nim, już ci będzie za tym obszarpańcem tęskno, już nie znajdziesz komu gorzko zapracowanego oddawać grosza. Uspokój się, poczciwych dosyć co cię obdziérać będą, ale serca coby cię kochało jak moje, nie znajdziesz. Tak mój jegomościuniu, w téj piersi niepoczciwéj, pod temi łachmanami łobuza, jest coś co kocha i umié być wdzięczném. Wierz mi, nie jestem takim łotrem jak ci się wydaję. Prawda że bić lubię, zobaczywszy błazna, nadętucha, zawalidrogę, trutnia, aż mi dłoń świerzbi, kieliszek ma dla mnie powaby, za ładnym buziakiem pójdę na drugi koniec świata, jeśli po drodze się nie trafi inny, ale jegomościuniu, jeszcze we mnie wszystko nie przegniło. Czasem w kościele na łzy mi się zbiéra gdy z panem Bogiem rozmawiam. Ale mi było źle, źle na świecie, i tak zgorzało w duszy. No — nie gadajmy o tém.
Wstał wesoło.