Strona:Złoty Jasieńko.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jednego wieczora, powróciwszy do mieszkania i zadziwił się i nastraszył gdy w piérwszym pokoiku znalazł umiecione, oczyszczone, drzewa ani kawałka, a Wilmusia zamyślonego w kącie z ową laską w ręku.
— Co to się ma znaczyć? spytał.
— A cóż? trzeba było was wreszcie od tej egzekucyi uwolnić, mój ojcze; Wilmuś go w rękę pocałował. Musiałem się ja sam wypędzić, żebyście wy mnie nie wypędzili.
— Co ci w głowie? czyż ja ci co powiedziałem? czym kiedy...? ale wstydź że się.
— Uchowaj Boże, jegomościuniu, to ja z własnéj wolnéj a nieprzymuszonéj woli dopełniłem nad sobą tego dekretu wygnania.
— Ale po co? dlaczego?
Wilmuś się zadumał — jak skłamać.
— No — to powiem jegomości. Miejsca nie było, dawali coraz większe sztuki do roboty, izdebka zawalona ani przejść. Mnie ciasno, jegomości niedogodnie, majster dla którego robię dał mi izbę darmo!
Tramiński głową zaczął kręcić.
— Gdzie? co? jak? bałamucisz! izbę tobie kto da darmo? majster? Cóż to? zakochał się w tobie?
— Powiédz że jegomość, a nie dałeś mi sam swojéj ostatniéj izdebiny, choć się często przez te