Strona:Złoty Jasieńko.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mój dobry, kochany mecenasie, rzekła nareszcie do niego wzdychając, jakże ja ci serdecznie wdzięczną jestem za twe tak szlachetne poświęcenie dla mnie.
Ścisnęła go za rękę.
— Pan jesteś wzorem przyjaciół.
Mecenas oddając sobie sam tę sprawiedliwość, kłaniał się grzecznie i skromnie.
Sądził że baronowa rozpytywać go będzie bez końca, zdziwił się znowu gdy nagle zamyśliwszy się, umilkła i zagłębiona w fotelu, podparta na ręku, zdawała marzyć tylko szczęśliwie.
Instynkt mecenasa wskazywał mu że tu coś zajść musiało, o czém on nie wiedział, a pytać natarczywie nie śmiał.
— Byłbym tu jeszcze wczoraj — rzekł zmieniając rozmowę, alem na poczcie w Stawicy koni nie dostał.
— A wiem, odparła baronowa i w téjże chwili zarumieniła się jak wiśnia.
— Zkąd-że to pani wié?
— Któś doniósł prezesowi, szepnęła cicho.
— To dziwna rzecz, szepnął namyślając się Szkalmierski.
Zamilkł.
— A cóż prezes? spytał cicho.
Baronowa zdawała się jakby ze snu przebudzać.