Strona:Złoty Jasieńko.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

promyki jakiéjś utajonéj pociechy wielkiéj, niespodzianéj.
Posadziła go pieszcząc w fotelu, podano kawę Kazała sobie opowiadać wszystko a wszystko. Szkalmierski namyślił się, zebrał wspomnienia i począł umiejętnie utkaną powieść z taką sztuką doboru świateł i cieni, tajemniczych półsłówek, poglądów na ciemne głębiny, na jasne przeręby, iż nie jeden prostoduszny powieściopisarz pozazdrościłby mu talentu.
Wszystko w téj budowie, niby prawdziwéj, było na faktach oparte, kłamstwa nie można było pochwycić, a jednak jak się to w ustach wielkiego artysty cale inaczéj teraz malowało!! Felicya zmieniła się z téj nieszczęśliwéj istoty, boleścią do ironii doprowadzonéj — w chorobliwą, złośliwą dziwaczkę, którą mecenas pobłażliwie uniewinniał, tłumaczył, a opisem potępiał.
W ustach jego sprawa testamentowa, tak niezmiernie prosta, zmieniła się w owoc kolczasty jak figa kaktusowa, do którego niewiedziéć było z któréj strony przystąpić. Mówiąc, patrzył w twarz baronowéj i śledził wrażeń na niéj, ale zdziwił się niezmiernie że ta osoba tak czuła, tak bojaźliwa, tak łatwo dająca się nastraszyć, tym razem była prawie obojętną. Domyślał się że w sobie miéć musiała jakiś powód ukryty, jakieś uspokojenie wewnętrzne, którego przyczyn on nie znał.