Strona:Złoty Jasieńko.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak, i z niéj wywiązać proces, dodał mecenas.
— Tém lepiéj dla nas! śmiejąc się zawołał Rylski.
— Ha no! bądź co bądź, zobaczymy!
Wstał Szkalmierski i podał rękę gospodarzowi. — Na obiedzie jesteś pan u mnie, obiad gospodarski, ale inaczéj z głodu byś umarł w miasteczku, bo panna Felicya z pewnością pana nie nakarmi. Ja tymczasem przygotuję sądowych panów. Wracając od kapitanównéj zajdźcie do mnie. W hotelu nie macie co robić, a jeśliby mnie w domu nie było, posiedzicie z cygarem.
— Dziękuję serdecznie za tak uprzejmą gościnność.
Rylski który był otwartym, wesołym, poczciwego charakteru człowiekiem, skłonił się tylko i uśmiéchnął.
Zdala już siedziba nieboszczyka kapitana nie wyglądała tak świetnie, dworki otaczające ją były liche, domek skąpca najmizerniejszy ze wszystkich.
Poopadałe sztachety zagrodzono chrustem; furtka była przegniła i podziurawiona, dach na budynku zielony od mchów. Szkalmierski wszedł i zapukał do drzwi zamkniętych. Ale musiał po kilkakroć powtórzyć uderzenie, nim odryglowano je i blada twarz kobiéty z głową chustką nieokré-