Strona:Złoty Jasieńko.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Więc pani baronowa — rzekł po namyśle, ma już opiekuna w tym, w tym, w téj osobie.
Pani Żabicka spuściła oczy. — Prawdziwie — nie wiem od lat kilku, nawet czy żyje i gdzie się ukrywa, służy w wojsku. Pan wié, wojskowi nie są panami swych czynności.
— Jakto? nie pisze nawet.
— Nie.
— Może listy nie dochodzą?
— Śliczny brunet — przerwała jakby sama do siebie[1] baronowa — oczy czarne, wychowanie, dowcip, on le prendrait pour un Français!
Mecenas ostygł znacznie, wchodziła tu nowa komplikacya niespodziana, która jego nadzieje w proch obracała. Ale był to człek odważny i wiedział jak miękkiém jest serce niewieście, zwłaszcza gdy rotmistrze od huzarów po lat kilka listów nie piszą.
Westchnął więc spuszczając oczy, i jakby preludyum odegrywając do wielkiego koncertu na który był przygotowany.
— Pani, rzekł tęskno jakoś — czy to przywiązanie do... tego lekkomyślnego człowieka jest tak nieprzezwyciężoném, czy go lata i obojętność zbrodnicza, z jego strony, nie osłabiły?

Pani baronowa potrzebowała się spytać sama siebie.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; wydaje się, że brakuje słowa mówiąc lub mówiła.