Strona:Złoty Jasieńko.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie wiész pan że ojciec mój, czcigodny staruszek, żył dotąd. Nie chcąc mu być ciężarem, zostawiwszy przy nim siostrę moją, biédną, ułomną istotę, sama zamieszkałam, poświęcając się wychowaniu mojéj drogiéj Albinki, Bóg tylko wié z jakiém poświęceniem. Byłam młodą, miałam starających się, złożyłam jéj w ofierze życie moje. Nie dość na tém, prezes, stary prezes, biédny — nie mogę tego inaczéj nazwać jak obłąkaniem z jego strony, po kilkakroć natarczywie ofiarował mi swą rękę. Nie chciałam go doprowadzać do ostateczności, zwlekałam, naostatek wyperswadował to sobie. Tak upłynęło lat wiele. Ojciec był nadzwyczaj oszczędny, ale nam nic nie dawał. J’avais une affection de coeur, dodała rumieniąc się, człowieka godnego mojéj miłości, a nie mogłam za niego wyjść, oszczędzając zmartwienia prezesowi, i dlatego że był ubogi. Teraz, papa mnie i siostrze zostawił znaczny majątek, tak jest panie, jestem wolną nareszcie. Prezes mnie tyranizuje, abym mu dotrzymała słowa, teraz, gdy nareszcie mogę pomyśléć o własném szczęściu, chce zagarnąć tytułem pokrewieństwa i opieki nasze interesa. Entre nous, il est ruiné.
Mecenas udał że nie wié.
— Co ja mam począć? jak się uwolnić? gdzie szukać opieki.
Szkalmierskiego z całéj spowiedzi najboleśniéj dotknęło, że się dowiedział o jakimś bohaterze umiłowanym oddawna.