Strona:Złoty Jasieńko.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

majestacie, spoglądając śmiało w oczy mecenasowi. Podniósł rękę.
— Co to ja u ciebie będę przedpokoje wycierał? będę czekał aż mnie jasny pan przypuścić raczy do swoich obliczów!! mnie! uderzył się ręką w piersi cały jeszcze trzęsąc od gniewu, oczyma szukał siedzenia i padł na piérwszy fotel ocierając pot z czoła.
— Panie Simson, takie postępowanie! ja tego nie zniosę! krzyknął mecenas.
— No! no! rzekł żyd powoli przychodząc do siebie — nie myśl żebym ja się ciebie zląkł, i nie żartuj, pamiętaj kim jesteś, czém byłeś i czém być możesz jeszcze.
— Cóż to groźby? w moim domu?
— W twoim domu!! a waj! szydersko odezwał się Simson, w twoim domu, albo ty masz dom? przypomnij sobie kto ci piérwszy podał rękę, kto cię dźwignął — kto cię stworzył!! zawołał głos podnosząc — tak! stworzył! Ja ciebie stworzyłem z gliny, z błota, ja jestem twoim panem Bogiem przeciwko któremu ty się buntujesz. Gdyby nie ja nosiłbyś jeszcze papiery za dependentem, i marłbyś głodem. Nie zapomnij że mnie winieneś wszystko.
Mecenas zaczerwieniał, zapienił się, podniósł pięści do góry.