Strona:Złoty Jasieńko.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Panie Simson, jeślim ci co winien, tom odsłużył. Kazałeś sobie dobrze płacić za swe dobrodziejstwa, dziś oddawna miedzy nami kwita.
Simson się rozśmiał szydersko.
— Niech i tak będzie, byle była kwita, płać weksle, oddaj do grosza, a potém zobaczymy jak daleko zajdziesz bezemnie i bez nas. Ja bez twego rozumu obejdę się łatwo bo sobie inny kupię, a ty bez mojéj kieszeni??
— Może téż i ja znajdę inną — zawołał mecenas łagodniejąc powoli.
— No dobrze, rachunki zróbmy i płać.
Spojrzał na niego. Mecenas stał blady, zmieszany; żyd splunął pogardliwie.
— Myślisz że ja nie wiem, odezwał się z dumą i pewnością siebie — co ty masz? że nie policzyłbym co do grosza twoich długów i kassy próżnéj? że mi tajno na co i jak to poszło? do czego zmierzasz i w co ufasz. Dziś jak przed laty mógłbym cię zgnieść jak ten proch pod nogą.
Uderzył o posadzkę i dodał z gorzkim uśmiéchem:
— Ze mną nie graj komedyi — ze mną mów inaczéj, bo ci wprędce wybije ostatnia godzina, a gdy zaczniesz padać, prędzéj polecisz w przepaść niż z niéj wylazłeś.