Strona:Złoty Jasieńko.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pan Żłobek pomyślał. — Dziękuję ci, dodał, i to się na coś przydać może.
Nie idąc już daléj, żwawo się zawrócił do domu i prawie nie zapukawszy, wszedł do gabinetu pryncypała, którego zastał nie przy biurze, ale z cygarem w ustach, przechadzającego się po pokoju.
— Nieoszacowany Klemensie — już coś upolowałeś, zawołał Szkalmierski kładąc mu rękę na ramieniu.
— Pieniądze ma Sebastyan, więcéj stu tysięcy, idzie o to aby skłonić go do dania.
— Sebastyan, przyjaciel Tramińskiego? podchwycił mecenas.
— Pan wié że oni w przyjaźni?
— Od lat dziesięciu patrzę jak się z sobą wodzą; prawdę rzekłszy, jest to jedyny tego starego waryata przyjaciel, bo z Tramińskim nie łatwo się kto zgodzi.
Mecenas zamyślił się i począł chodzić.
— Zostaw że to mnie — dodał — ja użyję właściwych środków.
— Zdaje mi się że Tramiński téż tę hypotekę będzie notował.
— Toś źle trafił — on tego pokryjomu nie zrobi.
— Ja to zaraz mówiłem, podchwycił Żłobek — ale nie on, to kto inny.
— Źleby było żeby go darmo kuszono.