Strona:Złoty Jasieńko.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ale bo! goły jest, dasz więcéj dwa złote.
Czerwony nos z uśmiéchem w milczeniu rękę wyciągnął, a pan Klemens włożył w nią po namyśle półtora rubla.
— Idź, rzekł, a prędko, na dziś wieczór mi tego potrzeba.
Nagle odchodząc już, zwrócił się.
— Słuchaj panie Michale, ty znasz całe miasto i jego kieszenie?
— Znam.
— Gdzieby tu na krótki czas, prędko dostać sto tysięcy.
Michał aż odskoczył, podniósłszy ręce.
— Ale! ale! żartujecie!
— Na prawdę.
— Sto tysięcy, a kto dziś ma sto tysięcy, i po coby je trzymał?
— A no tak, dodał po namyśle — juściż wiem kto ma, ale czy da?
— To moja rzecz.
— U pana Sebastyana są grube piéniądze leżące, chciał był nabyć kamienicę od Paskiewicza, i ofiarował się mu płacić gotówką przeszło sto tysięcy, ale nabycie do skutku nie przyszło. Rozpatrzył się.
— Sebastyan. Cechmistrz? rzeźnik?
— A tak.