Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pomimo zwykłej pewności siebie. Verdier gwałtownie zadrżał i zmienił się na twarzy.
Ogarniał go niezmierny przestrach.
Lartigues domyślając się co się w nim działo, spiesznie zabrał głos chcąc go uspokoić.
— Ten pan — rzekł — jest wysłańcem „Pięć-czwartego“.
— Wysłańcem „Pięć-czwartego“ — zawołał Verdier.
— „Pięć-czwarty“ jest w Paryżu?
Zadając to pytanie patrzał na Maurycego z nieufną miną, która nie mogła ujść uwagi młodzieńca.
Ten udając, że nic nie widzi, albo przynajmniej, że go to nie obchodzi, odpowiedział:
— Jest w Paryżu.
— Widziałeś się pan z nim?
— Widziałem.
— Czemuż nie przyszedł tylko panu poruczył załatwienie tego, co sam powinien był uskutecznić?
Z przyczyny, że tego uczynić nie mógł.
— Nie mógł!....
— Najzupełniej.
— Z przyczyny?
— Z najlepszej dla wszystkich. Osądźcie panowie sami: „Pięć-czwarty“, członek stowarzyszenia „Pięciu“, podróżujący pod nazwiskiem Jonatana Wilda i który przybył z Londynu do Paryża, nie żyje.
— Nie żyje! — powtórzyli Verdier i Lartigues spoglądając na siebie.
Maurycy uczynił znak potwierdzający.
— I w jaki sposób zakończył życie? — zapytał Lartigues.
— Zamordowany.
— Zamordowany! — zawołał Verdier.
— I on także zamordowany!... przeczuwałem to! Nie dosyć było Jenny! A morderca? — mówił dalej zbliżając się nagłym ruchem do Maurycego, który był obojętny.
Na ustach tego ostatniego igrał dziwny uśmiech.
Ukłonił się kolejno obudwom i odpowiedział tonem lodowatym, ostrym jak ostrze noża stalowego.
— Mordercą to ja jestem.
— Pan! — zawołali jednocześnie mniemany Belgijczyk i ksiądz fałszywy.
— Tak jest... panowie.
— Ach! Nędzniku!
I jednocześnie dwa rewolwery wymierzone zostały w piersi mordercy, który się uśmiechnął i wzruszył ramionami.
— Czyż panowie sądzicie, że się zlęknę? — zapytał — mylicie się bardzo! Wiem aż nadto dobrze, że nie popełnicie głupstwa, aby