Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie, zdaje mi się, gdyż szukam pana Juliusza Thermis.
Usłyszawszy ten głos, starzec wydał radosny wykrzyk, a twarz jego się zmieniła.
Verdier! — zawołał, wyciągając obie ręce do nowoprzybyłego.
Ten ostatni szybko przyłożył palec do ust i zamknął drzwi za sobą.
— Niebaczny! — rzekł. — Nazwisko Verdier tak samo nie powinno być wymawiane, jak i nazwisko Piotra Lartignes, twoje!
— To prawda, lecz cóż chcesz? Radość z ujrzenia cię po pięcioletniem rozłączeniu kazała mi zapomnieć o ostrożności. Wcalem się nie spodziewał twoich odwiedzin.
— Więc nie wiesz o niczem? — zapytał Verdier po cichu.
— O niczem — rzekł Piotr Lartigues niespokojnie.
— Czy zaszło coś niezwykłego?
— Można tu mówić bez obawy, aby kto nie usłyszał?
— Można... Ja zajmuję całe mieszkanie.
— Przejdźmy do pokoju sypialnego. Jest on oddzielny, a mury są grube.
Lartigues zaprowadził gościa do wspomnianego pokoju i zamknął drzwi za sobą.
— Tutaj możesz mówić swobodnie — rzekł.
— Ponieważ mnie zapytywałeś, czym nic nie wiedział, zatem nie wszystko idzie, jak należy.
— Prawda. Powód moich odwiedzin jest ważny.
— Wytłómacz się prędko.
— Chodziłeś wczoraj do grobowca Kurawiewów?
— Chodziłem.
— O której?
— O wpół do piątej... krótko przed zamknięciem cmentarza.
— Wchodziłeś do środka.
— Nie.
— Dlaczego?
— Bom nie mógł drzwi otworzyć. Mój klucz nie chciał się obracać. Myślałem, żeś kazał zmienić zamek, stosownie do wydanych rozkazów. Dlatego też czekałem na wyjaśnienie.
— Czy nie spostrzegłeś nic niezwykłego wokoło pomnika grobowego?
— Zupełnie nic. Czas był zimny. Noc zapadała. Cmentarz przedstawiał obszerną samotnię.

XIX.

Verdier mówił dalej:
— Czyś nie odebrał w nocy lub dziś zrana odwiedzin wysłańca z Londynu?