Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/467

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Symeona Dharville, córka Walentyny Dharville i niewiadomego ojca, urodziła się w Paryżu dnia 15. listopada 1854 r.
Otarł pot z czoła i mówił dalej, jakby w malignie:
— Piętnastego listopada roku 1854, córka Walentyny Dharville i niewiadomego ojca... o! mój Boże, co za odkrycie — więc to dziewczę...
Znowu zamilkł i przystąpił do łóżka, wpleciwszy oczy z wyrazem strasznej żałości w nieruchomą twarz, zda się z alabastru.
Pierś mu się podnosiła, jakby wyrwać mu się miał z gardła jęk ledwie wstrzymywany. — Świadkowie tej sceny patrzyli ze zdumieniem na sędziego i nic nie zrozumieli.
Pan zna tę panienkę? — spytał naczelnik.
— Zdaje się, że ją znam — wyszeptał Gibray, nie będąc w stanie powciągnąć łez. — Te nazwiska, ta data, serce mi pęka, łzy płyną, wszystko mi mówi, że ją znam.
Któż ona być może?
Kto to być może? dziewczęcia tego szukałem, kochałbym je kochałem nawet, wcale nie znając i znalazłem je martwe. Kto być może? To moja córka.
Sędzia śledczy upadł na kolana przy łóżku zmarłej, zasłonił twarz rękami, zapłakał. Głęboka cisza zapanowała w małym pokoiku. Każdy myślał o dziwnym losie, który w ten sposób połączył po raz pierwszy ojca i córkę i każdy szanował boleść Gibraya.
On w pięć minut potem wstał i patrząc wciąż na swoją córkę — której zimną rękę trzymał w dłoniach, wyszeptał tak cicho, że nikt nie mógł słyszeć tych wyrazów:
— O! Walentyno Dharville! nastąpiła chwila skończyć między nami straszne rachunki! Obiecałem, że cię ukarzę, słowa dotrzymam!
Potem zwróciwszy się do pani Dubieuf dodał:
— Nie ma tu już nic więcej do roboty; moi panowie — rzekł. — Możemy odejść. Wstąpię jeszcze do pani gabinetu — dodał, zwracając się do przełożonej — i podpiszę pozwolenie na pochowanie zwłok biednego dziewczęcia. Niech pani będzie łaskawa wziąć na siebie wszelkie kłopoty pogrzebowe, niech wszystko będzie bez zbytku, ale przyzwoicie. Jutro przyjadę tu, oddać ostatnią przysługę mej drogiej córce, odnalezionej niestety zapóźno!
Pani Dubieuf skłoniła się i odpowiedziała:
— Już ja to wszystko załatwię.
Sędzia śledczy ukląkł przy łóżku, nachylił się ku leżącej i powiedział do niej — jak gdyby go mogła słyszeć:
— Teraz, Symeono, zemszczę się za ciebie!
Wstał i szedł pierwszy, a siostra miłosierdzia pozostała sama w zacisznym pokoiku. Minęło pół godziny zakonnica przebierała paciorki w różańcu i zatopiła się w pobożnej modlitwie. Nagle zadrża-