Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/426

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To dlaczego się wahasz?
— Dlatego, bo dość już narobiłem i pragnę, ażeby we wspólnej sprawie i wyście wzięli na siebie część odpowiedzialności.
— Zdaje się, że zapomniałeś, że podpatrzywszy naszą tajemnicę, oddałeś się nam całkiem do rozporządzenia i oświadczyłeś, że gotów zawsze będziesz spełniać wszelkie nasze rozkazy.
— Nic nie zapominam. Pamięć mam wyborną i zdaje się dowiodłem już tego dostatecznie. Kiedy trzeba było działać jawnie, zawsze byłem gotów, pojmowałem i pojmuję teraz, żeście się lękali policji, która was zna i której, musicie zatem unikać. Ale teraz chodzi o działanie w ciemnościach, o zabójstwo tajemnicze, które spełnione będzie po cichu, po ciemku i jeden z was odegrać może tę rolę, którą znowu mnie chcecie, narzucić.
— Wczoraj odmawiałeś wyzwania na pojedynek hrabiego Iwana, a dziś znowu odmawiasz posłuszeństwa? Buntujesz się jawnie przeciwko nam, przeciw władzy, której używam w stowarzyszeniu „Pięciu“.
— Wcale się nie buntuję, tylko się sprzeciwiam i mam do tego prawo, bo nigdy się nie wyrzekłem swobody woli. Wykazuję tylko, że fakt i logika po mojej stronie. Dlaczego zgładzenie Symeony na siebie nie bierzecie?
— Ależ...
— Powiedzcie otwarcie — przerwał Maurycy — albo twierdzić będę, że się bójcie, o co mnie obwiniał opat Meriss przed pięciu miesiącami.
Mnie nie przystoi tłomaczyć się, ale rozkazywać. Jestem naczelnikiem i rozkazuję.
— Naczelnik nie powinien siebie oszczędzać na równi z podwładnymi.
— Ależ, do diabła, nie kłóćcie się! — krzyknął Lartigues. — Czy się kłócić będziemy w chwili, gdy ostateczne powodzenie leży w naszem ręku? Jest sposób, ażeby wszystko pogodzić.
— Jaki?
— Ciągnijmy losy.
— To znaczy zrzec się mamy swego prawa.
— A ja tylko na to przystanę — rzekł Maurycy.
— No, dobrze, — odpowiedział Verdier. — Ciągnijmy losy. Włóżmy do kapelusza trzy nazwiska i ten, czyje wyciągnięcie, będzie pierwsze, będzie musiał działać.
— Więc zacznijmy.
I Verdier napisał trzy nazwiska na karteczkach, które zwinął potem i włożył do kapelusza. Maurycy wsunął rękę do tego, nowego rodzaju urny. Wyjął papier i rozwinął. Na papierku było jego nazwisko.
— Dawajcie flaszeczkę. Djabeł po waszęj stronie. Pójdę dzisiejszej nocy na ulicę Ville d‘Eveque. Vrdier oddał mu flaszeczkę.